Relacja

NH 2011: Wszystko źle

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/NH+2011%3A+Wszystko+%C5%BAle-75923
Kolejny dzień festiwalu upłynął mi pod znakiem filmów z konkursu głównego: bolesnych jak zadra pod paznokciem relacji rodzinnych, przesiąkniętych mitologią japońską rozważań o tym, dokąd zmierza ludzkość, oraz poszukiwań świadomości. Spożywałem więc chleb  powszedni Nowych Horyzontów.

Gdyby w Międzynarodowym Biurze Wag i Miar w Sevres miał się kiedykolwiek znaleźć wzorcowy film imprezy Romana Gutka, "AUN - początek i koniec wszech rzeczy" miałby duże szanse na zdobycie tego zaszczytnego tytułu. Dzieło Edgara Honetschlagera to klasyczny dwugodzinny snuj ze szczątkową fabułą i umalowaną na czarno dziewczyną biegającą nago po lesie. Niestety, nawet ta ostatnia (choć niezwykle urodziwa) nie była w stanie wybudzić z drzemki dużej części uczestniczących w seansie widzów.

Goszczący we Wrocławiu Honetschlager od początku uprzedzał, by nie traktować "AUN" w kategoriach tradycyjnego filmu. Lepiej jest się poddać sile pięknie skomponowanych kadrów i na ich podstawie poszukać interpretacyjnego wytrychu. Nie było to jednak łatwe zadanie - wśród głównych inspiracji reżysera znalazły się bowiem politeistyczna japońska religia szintoizm oraz twórczość francuskiego filozofa Claude'a Lévi-Straussa. Umówmy się: ani jedna, ani druga nie są szczególnie popularne w polskich szkołach.

Z symbolicznej podróży do świata duchów Wschodu można było wyłowić m.in. refleksje na temat zbliżającego się wielkimi krokami nowego rozdziału w dziejach świata oraz miałkości nauki w zderzeniu z naturą. Połączenie wizjonerskiej strony formalnej z archetypiczną historią ojca i syna przywodzi na myśl tegorocznego laureata Złotej Palmy, "Drzewo życia". Szkoda, że medytacja  Honetschlagera nie dorównuje filmowi Malicka pod względem aktorstwa.

"Jesteś tutaj" Daniela Cockburna można w pewien sposób potraktować jako intelektualną kontynuację "AUN". Kanadyjski reżyser uświadamia widzom, że największą bolączką naszych czasów jest potrzeba katalogowania wszystkiego. Tymczasem są rzeczy na niebie i ziemi, których nie da się obłaskawić, klasyfikując je.

Obraz Cockburna to napakowany cytatami (m.in. z Dicka i Bunuela) filmowy esej  o niemożności poznania otaczającej nas rzeczywistości. Z wiekiem coraz trudniej jest nam się zdobyć na świeże spojrzenie, skupiamy się na konkretnych elementach, zamiast objąć wzrokiem całość. Brakuje nam wrażliwości dziecka, które do każdego nowego zjawiska, z którym się spotyka, podchodzi bez uprzedzeń i myślowych schematów. A skoro nie ma w nas swobody w myśleniu, to nie ma też wolności. Niby to żadna nowość, ale Cockburn w paru miejscach zaskoczył nietuzinkowym poczuciem humoru.   

Największe wrażenie wywarła na mnie wczoraj jednak "Ojczyzna". Czegoś takiego jeszcze w kinie nie widziałem: dramat obyczajowy skręcony jak... "Ultimatum Bourne'a". W scenach dialogowych kamera zamiata na lewo i prawo, jakby bohaterowie, zamiast prowadzić rozmowę, uprawiali kickboxing. Montażysta tnie te obrazy bez litości, przenosząc nas co kilkadziesiąt sekund między jednym a drugim planem czasowym. Początkowo trudno jest się połapać w tych chronologicznych przewrotkach, ale z czasem fabuła staje się w miarę klarowna.

"Ojczyzna" to drugi po "Kle" grecki obraz, jaki obejrzałem w tym roku. Oba tytuły dotyczą toksycznych rodzin, których członkowie masakrują się fizycznie i psychicznie. Jeszcze trochę i kraj Homera przebije Austrię (tę z powieści Jelinek i filmów Hanekego) w pokazywaniu ludzkiego upodlenia. Reżyser Syllas Tzoumerkas przeplata opowieść o tajemnicach z przeszłości, które wylewają  jak szambo w najmniej oczekiwanym momencie, z obrazami wielotysięcznych demonstracji. Narodowa nienawiść do greckiego rządu z powodu cięć budżetowych wzmacnia wątek domowej psychozy. Mocna rzecz.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones