Film obejrzałam głównie dla Meryl Streep i tu się nie zawiodłam. Niestety początek filmu zupełnie mi nie pasował.
Rodzice kilka godzin po utracie dziecka w tak strasznych okolicznościach udzielają wywiadu, wsiadają do
samochodu, żyją jakby nic się nie stało... Emocje towarzyszące kolejnemu procesowi były o wiele bardziej
prawdziwe niż te zaraz po utracie dziecka.
Moim zdaniem może to być celowy zabieg twórców, by nastawić widza z początku trochę sceptycznie do opowiadanej przez rodziców historii i by mógł się postawić w sytuacji przeciętnego Australijczyka śledzącego wtedy w mediach tę sprawę. Co do wywiadu, to widać, że rodzice nie bardzo wiedzieli jak mają postąpić, a prasa to wykorzystała.
Wydaje mi się, że gdyby był płacz, ciągłe rozpamiętywanie, to ten film byłby mdły i przewidywalny i tak jak Mercyful85 myślę, że to było celowe. Jeśli film ma wpływać na emocje, to w moim przypadku właśnie tak było. Byłam zdenerwowana tą obojętnością, znużeniem postaci granej przez Meryl :D Zagrała to bardzo dobrze - przewracanie oczami w sądzie, ironizowanie całej tej wymyślonej przez oskarżycieli historii, chęć zajścia w ciążę będąc w ogniu tych wydarzeń, komentowanie jakiś nieistotnych spraw jak to, w jaką sukienkę była ubrana kobita z laboratorium. Przez to, jak się zachowywała miała mnóstwo "hejterów", a widz jest zainteresowany tym, jak to się skończy :)