Film mi sie podobał. Trzymał w napięciu i był ciekawy. Być może miał jakieś nieścisłości i niedociągnięcia, ale ja sie nie znam i ich nie wyłapałam. Co mnie zaskoczyło: największym aktorem w filmie był nie Bruce Willis, ale Ben Foster, który przez cały czas grał pierwsze skrzypce. Jego Mars był genialny. Stworzył postać negatywną, której widz (przynajmniej ja)do konca kibicuje. A scena finałowa napewno sprawiła, że co wrażliwsze laski popłakały sie za nim.
Mars Fostera nadał temu filmowi pewien tragiczny wymiar. Tragiczny, ale nie łzawy. Bo Mars, tak jak w książce (polecam, choć wygląd Marsa jest tam zupełnie inny)jest złym, dziwnym chłopakiem o skrzywionej psychice, żyjącym jakby w oderwaniu od rzeczywistości. Świetna kreacja, świetny aktor. Ukłony!
Zgadzam się
Lubię kino akcji i ten film tak czy inaczej oceniłabym wysoko, ale za Fostera daje 10. Ten chłopak dał czadu po raz kolejny. W momencie jak wyszedł, zalany krwią i zaczął rzucać tymi płonącymi butelkami - coś wspaniałego. Psycholi grac umie, to pewne.
Mimo, że to czarny charakter kibicowałam mu :)